czwartek, 20 czerwca 2013

18.06.2013r Głupi ma szczęście

Głupi ma szczęście.
Boże, nawet nie wiecie, jak dokładnie to stwierdzenie opisuje moją sytuację. Ale może warto zacząć od początku. Otóż 18 czerwca 2013 roku o godzinie 20:30 (czyli dokładnie dobę, 4 godziny, 5 minut i 40 sekund temu) miałam okazję spełnić jedno ze swoich największych marzeń, a mianowicie uczestniczyć w koncercie grupy Green Day w Łódzkiej Atlas Arenie. Mogę z czystym sumieniem napisać, ze w tej chwili jestem najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Ale pewnie myślą tak o sobie wszyscy inni, którzy mieli okazję tam wtedy być, wiec niech tak pozostanie. Żyjmy w słodkim złudzeniu wyjątkowości. Nie, my na serio jesteśmy wyjątkowi.
Odkąd się obudziłam, chodziłam niespokojna. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, musiałam mieć czymś zajęte ręce i słuchać muzyki, żeby nie zwariować. Nie mogłam uwierzyć w to, że ten dzień, na który czekałam od 19 grudnia wreszcie nadszedł. Wyjechaliśmy z domu koło 15, a że do Łodzi mieliśmy dobre 4 godziny drogi, trochę panikowałam, ze nie zdążymy. Ale na szczęście mój tato jest dobrym kierowcą, więc w trójkę dotarliśmy na czas i jeszcze po drodze zatrzymaliśmy się w KFC. Nie mogłam jeść, byłam zbyt zestresowana. Tylko wlałam w siebie dobry litr pepsi, przez co zaczęłam panikować, ze w trakcie koncertu będę musiała szukać toalety. Moja przyjaciółka i tato się ze mnie śmiali. W sumie im się nie dziwię, to musiał być komiczny widok – ja w takim stanie. Wreszcie dotarliśmy pod Arenę. Oczywiście nie było gdzie zaparkować, więc w końcu zatrzymaliśmy się kawałek od niej, w jakimś zagajniku, gdzie też stało dużo aut. Zabraliśmy nasze zielone boa, bilety i pieniądze i ruszyliśmy do wejścia. Obiecałam sobie, że gdy będę wracać, zerwę sobie plakat ze słupa, ale później go już tam nie było. Przy naszym wejściu na płytę nie było właściwie kolejki. W sumie mnie to nie zdziwiło, było po 19 i support (All Time Low) już grał. Wpuścili nas bez problemu. Pierwsze, co we mnie uderzyło, to wygląd Areny od środka. Zupełnie inaczej ją sobie wyobrażałam. Schodząc po schodkach złapałyśmy się z przyjaciółką za ręce, żeby się nie zgubić. Hala nie była jeszcze zapełniona, wiec bez problemu dotarłyśmy do płyty. Tam też miałyśmy pozostać, ale mój tato zawołał nas bliżej, w prawo, do wejścia na GC , skąd było widać właściwie wszystko. Potem poszedł kupić nam wodę, a ja zadzwoniłam po znajomą, z którą miałam się spotkać (tak, Bigosie, o tobie mowa).  Jakoś do nas dotarła ze swoimi dwoma koleżankami, wiec stałyśmy przy wejściu na GC w piątkę. Przepuszczali tam trzej ochroniarze: dwóch facetów i dziewczyna, w tym dziewczyna była bardziej męska, niż oni dwaj razem wzięci. Cały czas kazała się odsuwać, żeby ci z GC mogli wchodzić. Koncert rozpoczął się minutę przed czasem, chłopaki weszli na scenę już o 20:29, co było miłą niespodzianką. Zaczęli grać 99 Revolutions, które całe nagrałam, ale w marnej jakości. Potem zaczęło się coś dziać. Przy Know Your Enemy na scenie była dziewczyna, ale w czasie, kiedy robiła z BJ’em niezłe show, ochroniarze zaczęli wpuszczać na Goldena osoby, które stały najbliżej bramki. Najpierw przeszła jedna dziewczyna, później kolejne, w tym Bigos. W końcu złapałam moją przyjaciółkę za rękę i szybko przebiegłyśmy na strefę GC.  To był niesamowity moment. Nie wierzę, ze to zrobiłam, że nas wpuścili. Ale byłam, i nadal jestem strasznie szczęśliwa. Wbiłyśmy się w tłum, a raczej w szczeliny między tłumem. Nie chciałyśmy się za bardzo przepychać. Widziałam, ze spod barierek ochrona wyniosła już kilka osób, wiec wolałam tego uniknąć. I mniej więcej w tamtym momencie film mi się urwał. Byłam jak na haju, nie pamiętam tego fragmentu koncertu do King for a Day. Może z małymi przebłyskami na moment, w którym BJ wziął na scenę chłopaka (Filip, jesteś gwiazdą!)i dał mu swoją gitarę na Longviwe. A potem oblał nas wodą z butelki, chociaż nie pamiętam, na jakiej piosence to było. Mam też przebłyski tego, jak machałam zielonym boa, żeby znajoma mnie zauważyła. Nawet nie wiedziałam, ze zagrali ST. Jimmy, dopóki nie zobaczyłam, że mam ją nagraną na telefonie. Przez moment było mi słabo, ale później jakoś przeszło. Świadomość w pełni wróciła mi właśnie na King for a Day, kiedy to całe GC usiadło, kiedy Billie leżał. A kiedy się podniósł, zrobiliśmy mu „suprajs motherfucker!” Darłam się jak wariat na Minority i X-Kid, to samo przed bisem i w jego trakcie. Wtedy już byłam całkowicie świadoma, skakałam, machałam boa  (z którego piórka były dosłownie wszędzie i z tego miejsca przepraszam wszystkich tych, którzy mieli je we włosach, na twarzy, i w ogóle wszędzie), śpiewałam razem z BJem każdy wers i po prostu korzystałam z tych chwil, jak tylko mogłam. Przez calutki koncert miałam świetny widok na Mike’a, który strzelał do nas komiczne miny, chyba patrzył się na moje boa, ale nie jestem pewna. Pod koniec koncertu przez chwilę stałam przy samych barierkach. To było niezapomniane uczucie. Miałam ich trzy metry od siebie. No i spotkałam kilka wspaniałych osób (Słiti, Lida, Bigos). Żałuję, ze nie udało mi się spotkać z resztą naszej forumowej rodzinki, ale cóż, mówi się trudno. Nie złapałam też ani kostki ani pałeczki Tre’ego. Ani nawet papieru toaletowego, którym strzelał BJ. Za to mam szyję zafarbowaną na zielono, bilety w antyramie, obolałe ciało, boa wiszące na karniszu, kilkanaście rozmazanych zdjęć, sześć filmików i wspaniałe wspomnienia. Jestem potwornie szczęśliwa i nie mam ochoty wracać do rzeczywistości, ale jutro szkoła. Trzeba się udać z referatem na fizykę. Jutro też opublikuję to na blogu, bo dzisiaj nie mam już siły. 

Podsumowując: przyjechałam pół godziny przed koncertem, dostałam się na GC, chociaż miałam bilet na płytę, a potem stałam przy samych barierkach. Historia z cyklu „takie rzeczy zdarzają się tylko mi”. Na serio, głupi ma szczęście. 

xoxo  

3 komentarze:

  1. Świetnie opisałaś całą naszą przygodę ;) My na prawdę mamy szczęście. Rzeczywiście, widok jak panikujesz był bardzo zabawny ;D Obie spodziewałyśmy się,że to ja będę panikować, a tu takie zaskoczenie *.* Muszę to zapamiętać,bo szybko taka okazja może się nie zdarzyć ;P
    Annabeth

    OdpowiedzUsuń
  2. HAHAHA, głupi zawsze ma szczęście <3 jakie trafne spostrzeżenie XD cieszę się, że byłaś szczęśliwa i jest mi smutno, bo nie mogłam wtedy być tam z tobą :( Luniaczek :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że mnie tam nie było ale moi rodzice za nic się złamią. Twoja panika mnie rozwaliła ale pewnie zachowywałabym się tak samo :D Głupi jednak nie zawsze ma szczęście, właśnie zaczyna się kolęda a ja już mam ochotę się poćwiartować. Chyba wyłazi ze mnie pustelnik.
    Niniel Cat
    xoxo

    OdpowiedzUsuń

Image and video hosting by TinyPic