We both could see, crystal clear
That the inevitable end was near
Made our choice, a trial by fire
To battle is the only way we feel alive
Promienie słońca odbijają się złocistym blaskiem od fal, których szum jest jedynym źródłem dźwięku. W czystym powietrzu unosi się wspaniały, słony zapach.
Ocean. Plaża z białym paskiem, a na niej dwoje ludzi, para trzymająca się za ręce. Poza nimi panuje tam pustka, jakby ten mały fragment świata należał tylko do nich. Idą brzegiem, co chwila uśmiechając się do siebie. Oboje milczą, bo tak jest lepiej. Bo słowa nie są im potrzebne w tej pięknej chwili przeznaczonej tylko dla nich. Pragną tylko jednego: jak najlepiej wykorzystać czas, który przypadło im spędzić razem. Bo nic nie trwa wiecznie. Mają świadomość tego, że ta chwila się kiedyś skończy, tak jak kończy się wszystko inne w marnym ludzkim życiu, dlatego skwapliwie zapamiętują każdą sekundę, każdy promień słońca, każdą falę obmywającą ich stopy oraz każdy uśmiech osoby obok. To co się dzieje jest najpiękniejszą rzeczą, jaka mogła im się kiedykolwiek przytrafić. Ich wspólne życie dopiero się zaczyna...
***
- Tak wiem! - przerwał jej gwałtownie mężczyzna, zrywając się z miejsca. Jego twarz wyrażała wiele emocji, ale przede wszystkim bezgraniczną złość i smutek. - Im dłużej będę to ciągnął, tym trudniej nam obu będzie z tym skończyć. Znam tą gadkę już na pamięć - warknął, ale po chwili z głośnym jękiem wrócił do poprzedniej pozycji.
Był bliski płaczu. Od początku wiedział, że ten dzień kiedyś nadejdzie, nie ważne, jak długo udawałoby mu się go odwlekać, decyzję i tak musiał podjąć. Ale co zrobić, kiedy żadne wyjście z sytuacji nie jest tym właściwym? Przecież kocha ich oboje, każde na inny sposób, ale równie mocno.
Poczuł, jak materac obok ugina się pod ciężarem drugiej osoby. Kobieta położyła mu dłoń na ramieniu, delikatnie je przy tym gładząc, jakby chciała dodać mu otuchy.
- Gerard - spróbowała zwrócić na siebie jego uwagę. - Hej, spójrz na mnie! - odciągnęła dłonie mężczyzny od jego twarzy. Robił wszystko, by uniknąć spojrzenia jej świdrujących, ciemnobrązowych oczu, jednak słabo mu to wychodziło. W końcu jednak się poddał i utkwił swoje oczy w jej twarzy wyrażającej całkowite opanowanie. - Ja wiem, jakie to dla ciebie trudne. To jest trudne dla nas wszystkich, ale zrozum, nie możesz tego ciągnąć w nieskończoność. Nie możesz mieć nas oboje. - widać było, że starała się jak najodpowiedniej dobrać słowa, by przekazać mu to, co miała do przekazania tak, żeby go nie zranić i Gerard bardzo to doceniał. I rozumiał ból, który przez krótką chwilę mignął w jej oczach, by zostać zastąpionym bezgraniczną troską.- Frank to wspaniały facet, zasłużył na szczęście - ciągnęła . - Pewnie gdyby nie ty i twoje gierki, już dawno ułożyłby sobie z kimś życie. Dlaczego nie dasz mu tej możliwości, skoro wiesz, jak się sprawy mają?
Ciałem czarnowłosego wstrząsnął silny dreszczy. Lindsey miała całkowicie rację, bawił się ich uczuciami, pogrywał sobie z nimi, ale w gruncie rzeczy robił to w dobrej wierze, nie chcąc zranić ani jednego, ani drugiego. Miał świadomość tego, że zasłużył tylko i wyłącznie na to, by oboje odeszli, zostawiając sam na sam z egoizmem, który przez te wszystkie lata rozkwitł w nim w najlepsze, budując coraz większą nadzieję, że uda mu się zachować ich oboje przy sobie. Był pierdolonym egoistą, niczym więcej.
- Lyn-Z, kocham go - szepnął w końcu, całą siłą woli powstrzymując łzy cisnące mu się do oczu. Był słaby, gardził sobą za to. Nigdy nawet nie przypuszczał, że miłość tak go zmieni. A już z całą pewnością nie przypuszczał, że będzie to miłość do dwóch osób. - Nigdy nie chciałem go zranić. Ani ranić ciebie.
- Ciągnąc to, ranisz nie tylko jego i mnie, ale również siebie - powiedziała, gładząc grzbiet jego dłoni swoją własną.
- To, czy ranię siebie nie ma w tym przypadku najmniejszego znaczenia - pierwsza łza spłynęła po bladym policzku, zmywając przy okazji odrobinę czarnej kredki, którą były obrysowane jego oczy. Wyrwał dłoń z uścisku kobiety i szybko ją otarł, podrywając się z miejsca, na którym siedział. - Podjąłem już decyzję. Właściwie, zrobiłem to już dawno. Zawsze mówiliśmy sobie, ze to tylko tymczasowe, że w ostatecznych rozrachunkach chcemy mieć żony i dzieci - powiedział, na wydechu.
- To było zanim pojawiła się miłość, mam rację? - kiedy zadawała to z pozoru retoryczne pytanie na jej idealnie wykrojonych, pokrytych czerwoną szminką ustach pojawił się delikatny uśmiech.
- Błagam, nie mieszaj mi w głowie, kobieto - starał się, by jego głos zabrzmiał stanowczo.
- Mówię jak jest. Nie oszukasz ani mnie, ani jego Gerard, za dobrze cię znamy - oznajmiła ze stoickim spokojem. - Lepiej wymyśl sobie dobre alibi na tą noc, i na następną. Na tyle, ile będzie trzeba, zanim wreszcie zdecydujesz się z nim porozmawiać. Tylko błagam, zrób to szybko. Nie zamierzam w nieskończoność kłamać, kiedy Frank będzie cię u mnie szukał - skwitowała wszystko uśmiechem.
Wiedziała od początku, że nie pójdzie gładko. Znała Gerarda, nigdy nie było łatwo nakłonić go do czegokolwiek. Był oporny i cholernie uparty, ale ona nie chciała, by ich związek opierał się na lawirowaniu między nią a kimś innym. Nawet jeśli tym kimś miał być Frank, którego naprawdę lubiła. Bez wzajemności, rzecz jasna, on widział w niej jedynie rywalkę, czemu w gruncie rzeczy się nie dziwiła. Nie była pewna, co skłaniało jej do sympatii względem tego drobnego, szalonego bruneta. Po prostu wiedziała, że jak nikt inny zasługuje na szczęście, i nawet momentami było jej go szkoda, kiedy myślała o tym, że właśnie mu to szczęście odbiera. Całą ta sytuacja była mocno pokręcona. Miała pewność, że Gerard nie uda się od razu do Iero. Najpierw najzwyczajniej w świecie zniknie na kilka dni. Rzuci to wszystko w diabły, ucieknie, nie przejmując się tym, z czym zostawia innych, przemyśli i zliczy wszystkie "za" i "przeciw" zanim podejmie ostateczną decyzję.
- Pójdę już - powiedział, wycofując się w stronę drzwi. Tak jak myślała.
- Idź - zanim drzwi się za nim zatrzasnęły zdążyła jeszcze zawołać: - Jesteś cholernym tchórzem, Gerardzie Way!
***
Delikatne promienie zachodzącego słońca czule muskały ich wyeksponowane twarze. Siedząc na delikatnym, przesypującym się miedzy palcami piasku wpatrywali się w fale uderzające o brzeg, a potem cofające się ku morzu. Znów nic nie mówili, wystarczał im sam fakt, że są ze sobą, choć przez krótką chwilę. Jak wtedy, tak dawno, że zdawało im się momentami, że było to w ich poprzednich życiach.
Faktycznie, od czasu, kiedy byli tam ostatni raz wiele się zmieniło. Właściwie zmieniło się niemal wszystko, przede wszystkim ich stosunek do siebie nawzajem. Może i wydorośleli. Tak jak w ich wcześniejszych planach, mieli żony. Niedługo po tym, kiedy Gerard z wielkim bólem w sercu oświadczył Frankowi, że on i Lindsey się pobierają, i Iero zdobył się na ten śmiały krok w stosunku do swej długoletniej przyjaciółki, Jamii, która, bynajmniej, nigdy nie była mu obojętna. Owszem, cierpiał. Jeszcze nigdy nie czuł takiego rozrywającego duszę i ciało bólu, jak po tym, kiedy rzekomo ostatecznie zakończyli swój romans. Nigdy nie kochał nikogo tak mocno, jak kochał Gerarda i wiedział, że nigdy się to nie zmieni. Ale Jamię też pokochał. I wybaczył Wayowi to, że tak długo pozwolił żyć mu w złudzeniu, że ta historia może mieć jakiekolwiek zakończenie, niż to, w którym właśnie brał udział, chociaż było to jedną z najtrudniejszych rzeczy, z jakimi przyszło mu się zmierzyć w całym jego życiu.
Z czasem nastąpiły kolejne zmiany. Zespół rozpoczął nowy rozdział w swojej karierze, i chociaż wszyscy tęsknili nieco za mrocznymi strojami i makijażem, oraz tekstami kręcącymi się głównie wokół śmierci, podobał im się kierunek, w którym zmierzają. Byli pełni energii i nowej, nieznanej im dotąd siły. Kiedy album, nad którym pracowali nie spełniał ich oczekiwań, schowali go do "szufladki" i nagrali następny. Tak powstała historia Killjoysów. Ich stroje i fryzury wybuchły kolorami, chociaż w ich serca momentami wkradał się smutek i tęsknota do dawnych dni.
Każdy z nich ruszył do przodu. Lyn-Z urodziła córkę, Bandit, która stała się oczkiem w głowie swojego tatusia. W życiu Franka pojawiły się dwie wspaniałe bliźniaczki. Obaj spełniali się jako ojcowie, mając równocześnie świadomość tego, że gdyby byli razem, nigdy nie zaznali by takiego uczucia, jakim jest bycie rodzicem.
W gronie przyjaciół i rodziny byli najlepszymi przyjaciółmi, jakby to wszystko, co przeżyli jako para w ogóle się nie zdarzyło, i nikt nie miał im za złe tego, że nie rozpamiętują starych wydarzeń. Ani początku ich znajomości, problemów z alkoholem i odwyku Gerarda, ogólnie nic, co wiązało się z ich związkiem. Oczywistą rzeczą było też to, że doskonale wyszkolili się w odgrywaniu swoich ról. Nikt nie był wstanie zauważyć ich uśmiechów, spojrzeń i z pozoru przyjacielskich gestów, jakimi się nawzajem obdarowywali.
- Jednak nie potrafię z ciebie zrezygnować - westchnął Gerard, przeczesując wolną dłonią włosy. Druga, spleciona z dłonią pokrytą tatuażami leżała na kolanach właściciela. Byli sami, mogli pozwolić sobie na wszystko. - I to już się chyba nigdy nie zmieni.
Uśmiech, który pojawił się na twarzy Franka był w stanie wynagrodzić mu wszystkie cierpienia, jakie musiał znieść w wyniku podjętych przez siebie decyzji. Gerard mógł z czystym sumieniem stwierdzić, iż był to najpiękniejszy uśmiech na świecie.
- To chyba dobrze - odpowiedział mu Iero, przyciągając jego ciało do siebie, tak, żeby móc oprzeć głowę na jego ramieniu. - Tak jest lepiej, nie sądzisz?
- Jest tak, jak powinno być - Gerard zamknął ciało bruneta w silnym uścisku, jakby się bał, że ten może zaraz zniknąć, rozpłynąć się w morskiej bryzie, a cała sytuacja okazać się tylko kolejnym snem, z którego się obudzi, by zmierzyć się z rzeczywistością, w której jego miłość nienawidzi go równie mocno, co kocha. - Te chwile z tobą pozwalają mi odetchnąć. Czuję się beztrosko, bez zobowiązań. Jak wtedy, kiedy się poznaliśmy. Pamiętasz? - uśmiechnął się, wymownie unosząc brwi.
Frank pamiętał doskonale. Stał na schodach w budynku wytwórni płytowej, jego serce krwawiło, chwilę wcześniej został rozwiązany jego zespół, z którym wiązał wszelkie plany na przyszłość. Wtedy właśnie po raz pierwszy ujrzał Gerarda, dumnie kroczącego z wysoko podniesioną głową, jednak w jego oczach było coś takiego, co od razu kazało Frankowi zwrócić na niego uwagę. Iero musiał wyglądać na naprawdę załamanego, ponieważ Way poczęstował go swoimi ukochanymi papierosami. Stali tak kilka godzin, rozmawiając ze sobą i paląc coraz więcej, krótko po tym zdarzeniu My Chemical Romance zaproponowało Frankowi współpracę.
- Czerwone Malboro - zaśmiał się mężczyzna, gładząc dolny odcinek pleców partnera. - Nie mógłbym zapomnieć.
- Nie sądziłem, że to głupie spotkanie będzie miało aż taki wpływ na naszą przyszłość - czarnowłosy chciał pociągnąć Franka tak, żeby tamten mógł się na nim położyć, nie spodziewał się oporu.
- A myślisz, że ja sądziłem, że zakocham się w chłopaku od papierosów?
- I że będziesz go kochał do tej pory.
Frank skrzywił się nieznacznie. Chociaż obaj wiedzieli, że ich uczucia do siebie się nie zmieniły, może bardziej dojrzały, Iero nie lubił głośno nazywać ich po imieniu. Rany z dawnych dni ciągle nie zagoiły się do końca, a on wolał ich nie rozgrzebywać. Gerard zdawał się to rozumieć, bo nie naciskał, by tamten potwierdził jego słowa. W gruncie rzeczy to potwierdzenie nie było mu nawet potrzebne. Nachylił się i bez skrępowania wpił w usta bruneta. Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Nie był to jeden z tych namiętnych pocałunków, którymi obdarowywali się gorliwie, kiedy tylko udało im się spotkać sam na sam. Był delikatny, pełen troski i miłości. Długo trwali w takiej pozycji, kiedy to ich języki pieściły się nawzajem a wargi ocierały się delikatnie. W końcu jednak Frank się oderwał, składając jeszcze drobnego całusa na linii szczęki kochanka.
- Nasz chemiczny romans - zaśmiał się. Way również się uśmiechnął.
- Jaką tym razem wymyśliłeś sobie wymówkę? - zapytał, przygryzając wargę.
- Nie mam wymówki. Jamia i dziewczynki pojechały w odwiedziny do jej matki. Nie miałem oporów przed wejściem do najbliższego samolotu, który miał lecieć do Kalifornii - brunet widocznie był dumny ze swojego czynu. Gerard zaśmiał się w duchu, widząc, że usposobienie Franka ani trochę się nie zmieniło. - A twoje Alibi?
- Jestem u Mikey'ego. Alicia bierze udział w trasie swojego starego zespołu*, więc biedak się nudzi - uniósł wymownie brwi.
Frank wbił przerażone spojrzenie w oblicze Gerarda.
- To on o nas wie?
- Nie wiem - czarnowłosy wzruszył ramionami. - To mój brat, zna mnie, może się domyślił. Ale rozumie też to, że się przyjaźnimy i nieraz potrzebujemy spędzić ze sobą trochę czasu. I może niech tak zostanie.
Iero pokiwał głową, znów wtulając się w ramiona przyjaciela. Jeżeli tak miała wyglądać ich przyszłość, chciał jej już teraz. Chciał mieć Gerarda jak najczęściej przy sobie, czy to jako przyjaciela, czy kochanka. To nie miało znaczenia. A myśl, że czarnowłosy czuje to samo, tylko pomagała mu utwierdzić się w przekonaniu, że jakikolwiek obrót życie by nie obrało, i tak wyjdzie z tego coś dobrego.
* mowa o From First To Last
Faktycznie, od czasu, kiedy byli tam ostatni raz wiele się zmieniło. Właściwie zmieniło się niemal wszystko, przede wszystkim ich stosunek do siebie nawzajem. Może i wydorośleli. Tak jak w ich wcześniejszych planach, mieli żony. Niedługo po tym, kiedy Gerard z wielkim bólem w sercu oświadczył Frankowi, że on i Lindsey się pobierają, i Iero zdobył się na ten śmiały krok w stosunku do swej długoletniej przyjaciółki, Jamii, która, bynajmniej, nigdy nie była mu obojętna. Owszem, cierpiał. Jeszcze nigdy nie czuł takiego rozrywającego duszę i ciało bólu, jak po tym, kiedy rzekomo ostatecznie zakończyli swój romans. Nigdy nie kochał nikogo tak mocno, jak kochał Gerarda i wiedział, że nigdy się to nie zmieni. Ale Jamię też pokochał. I wybaczył Wayowi to, że tak długo pozwolił żyć mu w złudzeniu, że ta historia może mieć jakiekolwiek zakończenie, niż to, w którym właśnie brał udział, chociaż było to jedną z najtrudniejszych rzeczy, z jakimi przyszło mu się zmierzyć w całym jego życiu.
Z czasem nastąpiły kolejne zmiany. Zespół rozpoczął nowy rozdział w swojej karierze, i chociaż wszyscy tęsknili nieco za mrocznymi strojami i makijażem, oraz tekstami kręcącymi się głównie wokół śmierci, podobał im się kierunek, w którym zmierzają. Byli pełni energii i nowej, nieznanej im dotąd siły. Kiedy album, nad którym pracowali nie spełniał ich oczekiwań, schowali go do "szufladki" i nagrali następny. Tak powstała historia Killjoysów. Ich stroje i fryzury wybuchły kolorami, chociaż w ich serca momentami wkradał się smutek i tęsknota do dawnych dni.
Każdy z nich ruszył do przodu. Lyn-Z urodziła córkę, Bandit, która stała się oczkiem w głowie swojego tatusia. W życiu Franka pojawiły się dwie wspaniałe bliźniaczki. Obaj spełniali się jako ojcowie, mając równocześnie świadomość tego, że gdyby byli razem, nigdy nie zaznali by takiego uczucia, jakim jest bycie rodzicem.
W gronie przyjaciół i rodziny byli najlepszymi przyjaciółmi, jakby to wszystko, co przeżyli jako para w ogóle się nie zdarzyło, i nikt nie miał im za złe tego, że nie rozpamiętują starych wydarzeń. Ani początku ich znajomości, problemów z alkoholem i odwyku Gerarda, ogólnie nic, co wiązało się z ich związkiem. Oczywistą rzeczą było też to, że doskonale wyszkolili się w odgrywaniu swoich ról. Nikt nie był wstanie zauważyć ich uśmiechów, spojrzeń i z pozoru przyjacielskich gestów, jakimi się nawzajem obdarowywali.
- Jednak nie potrafię z ciebie zrezygnować - westchnął Gerard, przeczesując wolną dłonią włosy. Druga, spleciona z dłonią pokrytą tatuażami leżała na kolanach właściciela. Byli sami, mogli pozwolić sobie na wszystko. - I to już się chyba nigdy nie zmieni.
Uśmiech, który pojawił się na twarzy Franka był w stanie wynagrodzić mu wszystkie cierpienia, jakie musiał znieść w wyniku podjętych przez siebie decyzji. Gerard mógł z czystym sumieniem stwierdzić, iż był to najpiękniejszy uśmiech na świecie.
- To chyba dobrze - odpowiedział mu Iero, przyciągając jego ciało do siebie, tak, żeby móc oprzeć głowę na jego ramieniu. - Tak jest lepiej, nie sądzisz?
- Jest tak, jak powinno być - Gerard zamknął ciało bruneta w silnym uścisku, jakby się bał, że ten może zaraz zniknąć, rozpłynąć się w morskiej bryzie, a cała sytuacja okazać się tylko kolejnym snem, z którego się obudzi, by zmierzyć się z rzeczywistością, w której jego miłość nienawidzi go równie mocno, co kocha. - Te chwile z tobą pozwalają mi odetchnąć. Czuję się beztrosko, bez zobowiązań. Jak wtedy, kiedy się poznaliśmy. Pamiętasz? - uśmiechnął się, wymownie unosząc brwi.
Frank pamiętał doskonale. Stał na schodach w budynku wytwórni płytowej, jego serce krwawiło, chwilę wcześniej został rozwiązany jego zespół, z którym wiązał wszelkie plany na przyszłość. Wtedy właśnie po raz pierwszy ujrzał Gerarda, dumnie kroczącego z wysoko podniesioną głową, jednak w jego oczach było coś takiego, co od razu kazało Frankowi zwrócić na niego uwagę. Iero musiał wyglądać na naprawdę załamanego, ponieważ Way poczęstował go swoimi ukochanymi papierosami. Stali tak kilka godzin, rozmawiając ze sobą i paląc coraz więcej, krótko po tym zdarzeniu My Chemical Romance zaproponowało Frankowi współpracę.
- Czerwone Malboro - zaśmiał się mężczyzna, gładząc dolny odcinek pleców partnera. - Nie mógłbym zapomnieć.
- Nie sądziłem, że to głupie spotkanie będzie miało aż taki wpływ na naszą przyszłość - czarnowłosy chciał pociągnąć Franka tak, żeby tamten mógł się na nim położyć, nie spodziewał się oporu.
- A myślisz, że ja sądziłem, że zakocham się w chłopaku od papierosów?
- I że będziesz go kochał do tej pory.
Frank skrzywił się nieznacznie. Chociaż obaj wiedzieli, że ich uczucia do siebie się nie zmieniły, może bardziej dojrzały, Iero nie lubił głośno nazywać ich po imieniu. Rany z dawnych dni ciągle nie zagoiły się do końca, a on wolał ich nie rozgrzebywać. Gerard zdawał się to rozumieć, bo nie naciskał, by tamten potwierdził jego słowa. W gruncie rzeczy to potwierdzenie nie było mu nawet potrzebne. Nachylił się i bez skrępowania wpił w usta bruneta. Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Nie był to jeden z tych namiętnych pocałunków, którymi obdarowywali się gorliwie, kiedy tylko udało im się spotkać sam na sam. Był delikatny, pełen troski i miłości. Długo trwali w takiej pozycji, kiedy to ich języki pieściły się nawzajem a wargi ocierały się delikatnie. W końcu jednak Frank się oderwał, składając jeszcze drobnego całusa na linii szczęki kochanka.
- Nasz chemiczny romans - zaśmiał się. Way również się uśmiechnął.
- Jaką tym razem wymyśliłeś sobie wymówkę? - zapytał, przygryzając wargę.
- Nie mam wymówki. Jamia i dziewczynki pojechały w odwiedziny do jej matki. Nie miałem oporów przed wejściem do najbliższego samolotu, który miał lecieć do Kalifornii - brunet widocznie był dumny ze swojego czynu. Gerard zaśmiał się w duchu, widząc, że usposobienie Franka ani trochę się nie zmieniło. - A twoje Alibi?
- Jestem u Mikey'ego. Alicia bierze udział w trasie swojego starego zespołu*, więc biedak się nudzi - uniósł wymownie brwi.
Frank wbił przerażone spojrzenie w oblicze Gerarda.
- To on o nas wie?
- Nie wiem - czarnowłosy wzruszył ramionami. - To mój brat, zna mnie, może się domyślił. Ale rozumie też to, że się przyjaźnimy i nieraz potrzebujemy spędzić ze sobą trochę czasu. I może niech tak zostanie.
Iero pokiwał głową, znów wtulając się w ramiona przyjaciela. Jeżeli tak miała wyglądać ich przyszłość, chciał jej już teraz. Chciał mieć Gerarda jak najczęściej przy sobie, czy to jako przyjaciela, czy kochanka. To nie miało znaczenia. A myśl, że czarnowłosy czuje to samo, tylko pomagała mu utwierdzić się w przekonaniu, że jakikolwiek obrót życie by nie obrało, i tak wyjdzie z tego coś dobrego.
* mowa o From First To Last
no to wróciłam, cała i zdrowa. nie potrącił mnie skuter, nie przejechał mnie samochód, nie przeleciał serio Cat? odwala Ci mnie samolot. ale jak widać, dobry humor się utrzymuje. powiem Wam więcej, nic nie jest w stanie go zepsuć, ponieważ wreszcie dostałam moją Bullets. teraz słucham i po prostu jestem szczęśliwa. między innymi dlatego, że wreszcie wyspałam się we własnym łóżku i wzięłam prysznic w normalnej kabinie, w wodzie o normalnej temperaturze swoją drogą, to takie frustrujące, kiedy koło pierwszej w nocy przyjeżdżasz do hotelu, chcesz wziąć ciepły prysznic i umyć głowę, a okazuje się, ze woda jest lodowata i ta sama historia powtarza się przez kolejne siedem dni, a da się wykąpać w czymś normalnym tylko o wyznaczonych porach, najlepiej z samego rana. ogólnie, to jestem zadowolona. zwiedziłam nie tylko piękne Corfu, ale też Albanię. poza tym, również sąsiednie miasteczko w poszukiwaniu poczty, której nie znalazłam. spiekłam sobie plecy, pięć tysięcy razy pokłóciłam się z rodzicami, szukałam wifi, momentami się nudziłam, ale w gruncie rzeczy wyjazd uważam za udany. pomijając fakt, ze hotelowe jedzenie było ohydne, a z obsługą momentami nie szło się dogadać.
a tak w ogóle, to MAMY WAKACJE!!! cieszmy się, radujmy się!
to, co macie przed sobą zwie się oneshotem. trochę dziwnym, rzygającym tęczą, lekkim, napisanym w Grecji, kiedy siedziałam sobie na plaży i zainspirowała mnie piosenka... właściwie ostatnio raczej nie mam nastroju do pisania mało pogodnych rzeczy, więc będę Was męczy tym, co jest. ogólnie, to shot zły nie jest, dobry też nie. mocno przeciętny, to chyba najlepsze określenie. tęsknię za czasami, kiedy podobało mi się to, co pisałam, ale to było dawno. + błędów pewnie znajdziecie tysiące, bo nie sprawdzałam tekstu.
nie wiem, kiedy pojawi się pierwszy rozdział Doubts. Mam problemy z laptopem i prawdopodobnie będę musiała oddać go do serwisu. wtedy pozostanie mi tylko komputer moich rodziców, który stoi sobie w salonie, na widoku, więc nie bardzo tak pisać frerarda, kiedy dorośli gapią się przez ramię... będę musiała wykorzystywać do maksimum czas, kiedy oboje są w pracy, może mi się to uda.
a tak w ogóle, to MAMY WAKACJE!!! cieszmy się, radujmy się!
to, co macie przed sobą zwie się oneshotem. trochę dziwnym, rzygającym tęczą, lekkim, napisanym w Grecji, kiedy siedziałam sobie na plaży i zainspirowała mnie piosenka... właściwie ostatnio raczej nie mam nastroju do pisania mało pogodnych rzeczy, więc będę Was męczy tym, co jest. ogólnie, to shot zły nie jest, dobry też nie. mocno przeciętny, to chyba najlepsze określenie. tęsknię za czasami, kiedy podobało mi się to, co pisałam, ale to było dawno. + błędów pewnie znajdziecie tysiące, bo nie sprawdzałam tekstu.
nie wiem, kiedy pojawi się pierwszy rozdział Doubts. Mam problemy z laptopem i prawdopodobnie będę musiała oddać go do serwisu. wtedy pozostanie mi tylko komputer moich rodziców, który stoi sobie w salonie, na widoku, więc nie bardzo tak pisać frerarda, kiedy dorośli gapią się przez ramię... będę musiała wykorzystywać do maksimum czas, kiedy oboje są w pracy, może mi się to uda.
dziękuję bardzo za komentarze. nic nie motywuje tak mocno, jak one.
xoxo
Cat Eater
W końcu się doczekałam tego oneshota. To nie jest gniot jak napisałaś mi w sms. Jest cudowny <3 Mimo, że wiedziałam o czym jest, czytałam go z zapałem. Gerard zachował się jak dupek bawiąc się uczuciami Franka i LynZ, a oni potrafili mu to wybaczyć i nadal go kochać. Ogólnie to rzygałam tęczą. Znalazłam jeden błąd, ale nie pamiętam już jaki. Nie chce mi się go szukać, późno już jest ;)
OdpowiedzUsuńCo do Doubts... Jestem gotowa pożyczyć Ci mojego netbooka, żebyś mogła jak najszybciej dodać pierwszy rozdział. Wiesz doskonale, że chciałbym już go przeczytać. Jestem w stanie nawet spełnić swoją wczorajszą groźbę, żebyś w końcu skończyła ten rozdział ;P A teraz to chyba pójdę sobie zrobić kanapkę z ogórkiem ^^
Aww.. tego mi było trzeba. Taki lekki, przyjemny, ale i zajebiście napisany. Przeczytałam go wczoraj około 23 i biorąc pod uwagę moją zdolność logicznego myślenia, kiedy chce mi się spać, doszłam do wniosku, że skomentuję dzisiaj :) Cóż, chyba nic poetyckiego nie wniosę swoim komentarzem, ale dużo weny życzę, żeby takie twory częściej wychodziły spod Twojego długopisu :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :**
Niekiedy dobrze jest poczytać takie cukierkowe rzeczy. Są wakacje, trzeba się cieszyć i nic tak nie pokrzepia na duchu jak rzyganie tęczą :D
OdpowiedzUsuńShot ogólnie... no mi się podobał, no. Może tematyka oklepana, ale niekiedy przecież właśnie takie proste wątki i pomysły na fabułę cieszą najbardziej, przynajmniej mnie. Myślę, że ładnie to wszystko zlepiłaś i połączyłaś treść.
OMG. Sama pamiętam, jak wyrywałam kurierowi moją Bullets ; _ ; This is the best day ever :D Te kilka lat temu bardzo trudno było mi ją dostać po cenie, która jest kurna niższa niż 114 zł :/
Doubts... pamiętam, że chyba na blogu nie skomentowałam tego prologu... Net słaby i te sprawy, ale bardzo mi się podobał :D Taki spontaniczny i słodki. Idealny jak na trwającą porę roku. Umilacz wolnych chwil.
Jeśli idzie o Bullets, to ja i przyjaciółka ściągałyśmy ją z USA, to znaczy facet ze sklepu muzycznego nam ściągał, dałyśmy po 100 zł, a ja musiałam czekać dodatkowo tydzień, bo płyta przyszła w dniu, w którym wyjeżdżałam na wakacje ;< ale ważne, że już leży sobie bezpiecznie na półce i mogę jej posłuchać w każdej chwili <3
UsuńShot świetny, nie wiem na co kobieto narzekasz ;P Jest bardzo fajny, chociaż to prawda Gerard zachował się tu jak przysłowiowy Skurwiel (to jest moje przysłowie, jakby co xD), ale szczęście, że miłością obdarzył dwoje osób, które potrafią mu wybaczyć :3 A rzyganie tęczą jest potrzebne, szczególnie w wakacje, kiedy trzeba się cieszyć jak wariat, że mamy wreszcie wolne ;D I oczywiście czekam na dalszy ciąg Doubts, ale znając mnie się nie doczekam. Ech... dostaniesz najwyżej kopa w tyłek, a na dodatek mogę ci wyobraźniowo naprawić kompa, cieszysz się? ;P Dobra, kończę, bo mnie jeszcze swoją mocą zaczniesz straszyć XD
OdpowiedzUsuńxoxo
Wyobrazniowo to ty sobie możesz sama wiesz co, a nie mi kompa naprawić ;< moja moc jest wielka, więc jeśli będę naprawdę chciała, to rozpracuje dokumenty tekstowe na telefonie. Ale znając mnie nie bedzie mi się chciało, a wtedy Annabeth mnie zgwalci. Life sucks -,- nie mogę pisać, to będę oglądać Hannibala xD
UsuńHannibal zawsze spoko, najepszy na wszelkie smutki i w ogóle mordy *3* Mam nadzieję, że jakoś jednak unikniesz gwałtu (albo dasz mi przynajmniej popatrzeć ;P) i ogarniesz program tekstowy ;D
UsuńJa to lubię, jestem zbyt zmęczona na logiczne myślenie ale mi się to strasznie podobało nooo <3 i pojawiła się żeńska bohaterka. Dawno nigdzie nie widziałam Lynz. Naprawdę, jakoś ostatnio wszyscy ją opuściliśmy. Trza to naprawić.
OdpowiedzUsuńGenialny One Shot, lekki,uroczy i przyjemny :) Kiedy go czytałam, miałam uśmiech na twarzy :D Weny życzę :*
OdpowiedzUsuńW sumie nie widzę rzygania tęczą...nie przesadzasz ciut?
OdpowiedzUsuńHistoria jak setki innych słodko-gorzka ale wyjątkowa, mimo wszystko. Ładnie pokazuje całość tego zesranego świata.
A ja pokochałabym cię za samo 30 seconds to mars w czołówce.
Hm, ciekawe jak to zrobiłam, że dopiero teraz to czytam... Nie udaję, że na bieżąco śledzę bloga, ale jednak, to jest z lipca, a ja pierwsze widzę... Ładne w każdym razie. Jest takie urocze, ale przebija się jednak taki jakiś żal. A może to tylko mi się wydaje, bo ostatnio siedzę w takiej tematyce...
OdpowiedzUsuńMiłego :>
~ Alex