czwartek, 29 sierpnia 2013

Life Inside The Nightmare - Rozdział 1

   
   Schodził w stronę wioski, zastanawiając się, w jaki sposób wytłumaczy całe zajście ludziom. Nie był nawet do końca świadomy tego, co przed chwilą się stało, ciągle traktował to jako sen, niezwykle realistyczną marę, lecz z każdym krokiem w jego sercu narastała pustka i paniczny strach. Co teraz będzie? Stracili ją, choć nie mieli stu procentowej pewności, czy to właśnie ona miała otworzyć drogę na Ziemię innym Upadłym Gwiazdom. Była niezwykła, to fakt, miała opisane w przepowiedni objawy, umierała każdej nocy, by rankiem zaczynać życie od nowa, potrzebowała nieśmiertelności jak nikt inny, nikt z wcześniejszych Samobójców. Lecz czy aby na pewno dobrze postąpił, pozwalając jej odebrać sobie życie w nadziei, że otrzyma ten niezwykły dar? Wiedział, że odpowiedź zawsze będzie brzmieć twierdząco, więc dlaczego nadal panikował?
   Kolejna odpowiedź pojawiła się w jego głowie samoistnie i zupełnie naturalnie, jakby zawsze tam była, a on po prostu nie dopuszczał jej do swojej świadomości. To ON ją stracił.
   Darianna od początku była dla niego kimś wyjątkowym, a ich podobieństwo pod względem wyglądu sprawiało, że za każdym razem, gdy pojawiali się gdzieś razem brano ich za rodzeństwo. Z upływem miesięcy przyzwyczaił się do myśli, że nie jest już sam, a pracuje w duecie. Przywiązał się do tej kobiety bardziej, niż można było wywnioskować po jego słowach i czynach, ale nigdy jej nie wyznał, jak wiele dla niego znaczyła. Teraz, idąc  ciemnym lasem wreszcie zaczynał rozumieć swój błąd.
   Gdy dotarł na skraj zabudowań, świat zaczęła przykrywać delikatna, różowa poświata poranka. Jedyne, o czym marzył, to sen, którego ostatnio tak bardzo mu brakowało. Nie fatygował się nawet, by dojść do swojego pokoju. Od razu wpakował się do łóżka, w którym jeszcze kilka godzin temu spała Gwiazda. Pościel była przesiąknięta jej unikalnym, egzotycznym zapachem. Niemalże czując w eterze jej obecność, od razu zasnął.



  Stał samotnie na krawędzi urwiska, patrząc, jak wzburzone morze miota falami, które z głośnym pluskiem rozbijały się o wystające, ostre kamienie. Silny wiatr rozwiewał jego włosy i przenikał ubranie, tworząc z lodowatym deszczem zgrany duet. Po jego policzkach kapały słone zły, choć nie miał pojęcia, dlaczego płacze.
   Do świadomości Adriana docierały jasne sygnały o tym, że znajduje się we śnie. Nie wiedział dlaczego, ale potrafił dostrzec jakieś różnice między rzeczywistością a wytworami wyobraźni, które go otaczały.
   Nagle usłyszał za sobą szelest. Nie panował nad odruchami swojego sennego wcielenia, więc mimowolnie odwrócił głowę. Był zachwycony tym, co ujrzał. Darianna, błyszcząca od gwiezdnego pyłu wyłaniała się z lasu.  Była jeszcze piękniejsza, niż zapamiętał, jej oczy lśniły, a na delikatnych, malinowych ustach pojawił się uroczy uśmiech. Była Upadłą Gwiazdą, co do tego nie mógł mieć wątpliwości. Zyskała nieśmiertelność, a więc miał rację, a wyrzuty sumienia gryzły go zupełnie niepotrzebnie.
   Chciał ruszyć w jej kierunku, jednak jakaś niewidzialna siła zatrzymała go w miejscu. Mógł tylko patrzeć jak zbliża się do niego, a z kroku na krok jej obraz rozmazuje się i zmienia. Już po chwili stała przed nim nie piękna, błyszcząca Gwiazda, a ociekająca wodą topielica z posklejanymi włosami, pustymi oczami, w których na próżno można było szukać życia, ranami, z których sączyła się krew, ubrana w brudną, podartą sukienkę.
- To twoja wina! – zawyło monstrum, które jeszcze chwilę temu było jego przyjaciółką, zupełnie zmienionym głosem, pod którego wpływem włosy stawały mu dęba. – Pozwoliłeś mi umrzeć! Zabiłeś mnie! To twoja wina!
   Jej pusty wzrok przerażał Adriana. Chciał się cofnąć, ale coś trzymało go w miejscu. W tym samym czasie topielica wzięła z ziemi kawałek ostrego kamienia, którym zaczęła ciąć na oślep, raz za razem trafiając w ciało chłopaka. Z jego ran zaczęła się kapać krew, a on sam zawył z bólu.
- Jak mogłeś mi na to pozwolić?! Wmawiałeś mi… wmawiałeś, że jestem kimś wyjątkowym, że się uwolnię i zyskam coś niezwykłego! – nadal krzyczała. – Wiesz, co jest dalej? – ściszyła swój głos do szeptu. Nie panując nad swoimi ruchami potrząsnął głową. Nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa, choć bardzo chciał jej powiedzieć, że nie ma pojęcia, o czym ona mówi. Z trudem zdołał jęknąć przeciągle z bólu. Rany na jego ciele zaczęły niemiłosiernie piec, jakby trawione żywym ogniem. – Nic nie ma. Dla Samobójców nie ma ratunku, nie ma Upadłych Gwiazd, ani nieśmiertelności. Jest tylko pustka.
- Darianna, ja nic nie wiedziałem, ja… - wreszcie zdołał cokolwiek wypowiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle.
- Bo jesteś tylko jednostką z bandy głupców, którzy w to wierzą! – na twarzy potwora pojawił się złośliwy uśmiech, nie mający w sobie nic z wesołości. – A teraz… teraz umieraj.
   Mówiąc to, kobieta zepchnęła go z krawędzi urwiska. Nie mógł się bronić, niczego złapać, ani nawet krzyczeć. Czuł, jak spada w dół ze świadomością, że zaraz nastąpi koniec. Bał się, jak jeszcze nigdy w życiu. Chwilę przed tym, zanim uderzył o taflę wody, która wypompowała resztki tlenu z jego płuc do jego uszu dotarł przerażający śmiech kobiety, a potem znalazł się w ciemnościach.

   Gwałtownym ruchem zerwał się z łóżka, łapczywie nabierając powietrze. Z każdą chwilą, w której coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to był tylko koszmar jego serce zaczynało bić coraz równiej, a oddech się uspakajał. Chłopak odkleił grzywkę od spoconego czoła, po czym rozejrzał się dookoła. Do pokoju wlewało się delikatne światło późnego popołudnia, a lekki wiatr poruszał firankami zawieszonymi przy otwartym oknie. Opadł z powrotem na pościel rozluźniając wszystkie mięśnie i wrócił myślami do koszmaru. To nie mogła być prawda, Darianna nie nawiedziła go we śnie, to po prostu…
   Tak, zaczynał być coraz bardziej pewien tego, że przyszła jego kolej. Jego kolej, by przeżyć chorobę trawiącą wszystkich Samobójców. Był też pewien innych rzeczy. Intensywność koszmarów będzie się zwiększać, a jemu pozostało tylko kilka miesięcy życia, zanim sam je sobie odbierze.

~*~

   Minęło kilka dni od momentu, w którym Adrian ujrzał po raz ostatni swoją przyjaciółkę. Nie było mu łatwo, koszmar, który go nawiedził też w niczym nie pomógł, zdwoił tylko siłę, z jaką uderzały w niego wyrzuty sumienia. Pocieszał go tylko fakt, że nigdy więcej się nie powtórzył. Pozwolono mu spać spokojnie, bez żadnych snów. Dzięki temu blondyn wciąż mógł przed samym sobą udawać, że jeszcze nie nadeszła jego pora, a tamta chwila słabości była przypadkiem, jego zbyt bujną wyobraźnią podjudzoną samobójstwem Darianny, jednak w głębi serca wiedział, że im dłużej będzie się oszukiwał, tym trudniej będzie mu przyjąć prawdę o chorobie do wiadomości, gdy jej skutki staną się bardziej widoczne. A wiedział, że nastąpi to całkiem niedługo.
   Trudno mu było wyjaśnić całe zajście zgromadzeniu oraz ludziom, dla których Darianna była kimś wyjątkowym. Nie umieli przyjąć do wiadomości tego, że JUŻ  odeszła. A na co mogli liczyć? Że zostanie z nimi wiecznie? Chyba jedynie na to, że zniknie w równie dziwnych okolicznościach, co się pojawiła. Już od ich pierwszego spotkania Adrian wiedział, że jasnowłosa zmierza tylko w jedną stronę – ku samobójczej śmierci, jak całą rzesza innych, tych, którzy już odeszli i innych, którzy wciąż czekają w kolejce  aż ich czas nadejdzie.
   Adrian zawsze się z nich naśmiewał. „Ludzie, mamy schyłek dziewiętnastego wieku, na co wam te średniowieczne głupoty?” często powtarzał w myślach, a w niezwykłych przypływach śmiałości zdarzało mu się wykrzyczeć to w twarz jakiemuś wieśniakowi utwierdzonemu w zabobonach. Było tak do momentu, w którym uświadomił sobie, dokąd zmierza jego własne życie. Nie przestraszył się, po prostu to zaakceptował. Udał się na zgromadzenie, by wyjawić starszyźnie i pozostałym potencjalnym Samobójcom swoje położenie. Przyjęli go z otwartymi ramionami – robili tak ze wszystkimi od dawien dawna. Od zamierzchłych czasów, w których to wszystko się zaczęło. Czasami nadal trudno mu było pojąć, w jaki sposób samobójcza śmierć może być zaszczytem, dręczyły go te myśli do dnia, w którym spotkał Dariannę. Wtedy wszelkie jego wątpliwości ulotniły się, a on sam, zaabsorbowany wspaniałą postacią blondynki, uwierzył w to, że może ona otworzyć drogę wszystkim Upadłym Gwiazdom.
   A teraz już jej nie było. Odeszła, by wypełnić swoją misję, i to właśnie powiedział Starszyźnie, która przyjęła tą wiadomość z niemałą aprobatą. Tak samo jak większość potencjalnych Samobójców. Potencjalnych, ponieważ było utrzymywane założenie, że z tej drogi zawsze można zawrócić. Oczywiście każdy, kto wszedł już w ten świat doskonale wiedział, że to tylko mydlenie oczu dla niewtajemniczonych. Nie było już powrotu. Klif czekał, wołając każdego i każdą z nich po kolei.
   Jedyną osobą, której trudno było przyjąć do wiadomości to, że Darianna tak po prostu odeszła był znienawidzony przez Adriana Potencjalny. Gerard. Dla blondyna był on po prostu kolejną przeszkodą na drodze, którą musi pokonać, zanim skoczy z klifu. Nie zwracał na czarnowłosego większej uwagi, nawet, kiedy ten usilnie starał się go sprowokować. Co w ich relacji było nie tak? Nikt nie umiał odgadnąć. Oni sami chyba nawet do końca nie wiedzieli, dlaczego pałają ku sobie taką niezdrową niechęcią. Adrianowi było wszystko jedno, czego nie można było powiedzieć o drugiej stronie.

- Kim ty właściwie jesteś? – warknął czarnowłosy, przyciskając niebieskookiego do kamiennej ściany, gdy byli zmuszeni wyjść razem z podziemi po zebraniu Starszyzny. – Wydaje ci się, że masz władzę nad życiem i śmiercią?
   Blondyn z obojętną miną odepchnął od siebie natarczywego kolegę, otrzepując pył z kołnierzyka śnieżnobiałej koszuli. Teraz to on pochwycił wyższego od siebie Gerarda i przycisnął w miejscu, w którym on sam jeszcze chwilę temu był przytrzymywany.
- To nie była moja decyzja – syknął jadowicie.
- Pozwoliłeś jej odejść! – w zielonych oczach czarnowłosego widać było desperację.
- To była jej decyzja! Tylko i wyłącznie jej decyzja! – wykrzyczał w twarz chłopakowi. – Nie nam ją osądzać. Nie powstrzymał byś jej, będąc na moim miejscu - mówiąc to, zniżył swój głos do szeptu.
   Był wściekły. Knight na zbyt wiele sobie pozwalał! To on został wyznaczony na opiekuna Darianny. Opiekuna, nie zarządcę. Miałą prawo robić, co zechce. Nieraz blondyn miał wrażenie, że właśnie o to szło. Gerard zazdrościł mu, że to on dostał możliwość poznania bliżej Samobójczyni. To zajście utwierdziło go w przekonaniu, że miał rację.
   Odepchnął od siebie chłopaka, po czym ruszył w dalszą drogę przez oświetlony pochodniami korytarz. Nie słyszał za sobą kroków, co oznaczało tylko jedno - natręt pozostał na swoim miejscu. Adrian nie bał się o swoje życie. Wiedział, że żaden Samobójca nie mógłby zrobić mu krzywdy. W końcu to, że był blisko Darianny dało mu niezachwialną pozycję wśród społeczności. Tym bardziej Gerard nie miał ku temu prawa, nawet mając sposobność. Był ciekawy jego osoby. I ciekawy jego relacji ze Spadającą Gwiazdą, bez problemu dało się to odgadnąć.
   Wychodząc na światło słoneczne, blondyn zmrużył jasnoniebieskie oczy. Słońce od jakiegoś czasu niemiłosiernie go drażniło, zdecydowanie lepiej czuł się w nocy, ale tym razem był zmuszony by udać się na spotkanie za dnia.
   Miał straszną ochotę wrócić do domu, który jeszcze do niedawna zamieszkiwał wraz z przyjaciółką, ale postanowił nie ulec pokusie i wybrać się w miejsce, gdzie widział ją po raz ostatni. Nie był tam od koszmarnej nocy, nie odczuwał takiej potrzeby, ale w tamtej chwili było inaczej. W pewnym sensie trochę się bał tego, że na miejscu może spotkać Dariannę w postaci topielicy z jego snu, o którym z resztą nikomu nie wspomniał, jednak z każdym krokiem uświadamiał sobie, że jego lęk jest irracjonalny.
   To tylko mara senna, oznaka samobójczej choroby. Powtarzał sobie w myślach, wspinając się dobrze sobie znaną leśną dróżką na wzgórze klifu.  
   Jeszcze kilka dni temu cieszyłby się z takiej pięknej pogody. Gdyby wszystko było tak, jak dawniej, pewnie teraz szliby razem z Darianną tą samą drogą, roześmiani, cieszący się swoim towarzystwem. Pewnie gdyby nie wydarzenia ostatnich dni, wziąłby ją za rękę i prowadził bezpiecznie, żeby jej sukienka nie zahaczała o wystające korzenie. Pewnie gdyby żyła, usiedliby razem w tym miejscu, w którym on teraz  siedział samotnie i rozmawiali przez wiele godzin.
   Tak, Adrian po prostu tęsknił. Zdecydowanie i niezaprzeczalnie. Żałował, że zanim odeszła nie zdobył się na odwagę by powiedzieć jej, jak wiele dla niego znaczy. Chciał by była znów obok niego. Wiedział, że jest cień nadziei, że jeszcze się spotkają. Nie było na świecie rzeczy, w którą blondyn pragnąłby wierzyć tak bardzo, jak w to, że ona tam jest i właśnie wypełnia swoją misję. Zbiera się do tego, by powrócić w świetlistej postaci i zabrać go ze sobą. A później mogliby razem wrócić na Ziemię, już jako para nieśmiertelnych.
   Chłopak otrząsnął się z letargu, wstając z trawy i ruszając w stronę urwiska. Ocean tego dnia nie był już tak spokojny, jak ostatnio. Fale pluskały radośnie, jakby zadowolone z tego, że dostały swoją ofiarę, w powietrzu unosił się charakterystyczny dla tego miejsca słonawy zapach. Tak pociągający.
   Usłyszał za sobą pospieszne kroki, które zdecydowanie nie należały do osoby, którą tak pragnął zobaczyć. Obrócił głowę w stronę lasu, na skraju którego ujrzał Marcela, jednego ze służących w jego domu, którego Starszyzna często wykorzystywała jak posłańca. Widać, znów wypełniał powierzone mu przez nich zadanie.
- Paniczu Lewis! – dźwięki natury przerwał przyjemnie chrapliwy głos mężczyzny.
  Adrian przybrał na twarz maskę obojętności, którą ostatnio bardzo często wykorzystywał w kontakcie z innymi ludźmi i przypatrywał się, jak nieco zdyszany mężczyzna wysokiej postury w średnim wieku zmierza ku niemu.
- Tak? – zapytał, gdy stali już dość blisko siebie.
- Mam dla pana wiadomość – wydyszał posłaniec. Blondyn skinął głową, by mówił dalej. – Od Vincenta Marshalla. Chce się z panem spotkać w mieście.
  Słowa mężczyzny uderzyły w blondyna niczym mocny podmuch wiatru. Nie spodziewał się tego. Przecież on i Vincent nie widzieli się od lat. Wyjechał, odszedł, uciekł… jakkolwiek by tego nie nazwał, byłoby prawdą. Doskonale znał okoliczności ich rozstania. Ich spotkania od tamtego dnia już nigdy nie były takie same, jak kiedyś.
- Coś jeszcze? – zapytał, starając się, by od jego głosu bił chłód. Przychodziło mu to z wielkim trudem, zważywszy na sympatię, jaką pałał do tego człowieka. Naprawdę go lubił. Zdarzało się, że potrafił poprawić mu humor nawet w najgorsze dni. Adrian ogromnie się cieszył, ze to właśnie jego Starszyzna przydzieliła do jego domu. Przed nikim by się do tego nie przyznał, ale Marcel dał mu namiastkę posiadania ojca.
- Kazali mi dopilnować, by dał mu pan odpowiedź – mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.
- Spotkam się z nim -  mruknął po chwili zastanowienia. – Kiedy?
- Za dwa dni, w Londynie – mężczyzna przenosił ciężar ciała z nogi na nogę, jakby mu się spieszyło, by się oddalić.
- W porządku. Po więcej informacji mam się zgłosić do nich? – zapytał.
- Zastaniesz je w domu. Ucieszą się.
   Po tych słowach mężczyzna ruszył szybkim krokiem w drogę powrotną do wioski. Blondyn tymczasem znów obrócił się w stronę oceanu, głowiąc się nad tym, cóż takiego Vincent może od niego chcieć?

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
nic nie dzieje się bez przyczyny. to, że dodaję Nightmare też nie jest przypadkowe. ani imiona w opowiadaniu nie są przypadkowe. każde z nich jest przypisane wyjątkowym osobom z mojego poprzedniego wcielenia. tak, zarówno Adrian jak i Darianna są prawdziwymi osobami, które wciąż gdzieś tam egzystują na dnie mego małego, czarnego serduszka.  zbyt wiele się zmieniło, by wracać do tego bez nutki melancholii, ale sentyment pozostaje. tylko Gerard jest przypadkiem. jasne, znałam MCR, gdy to pisałam, ale nie miałam pojęcia, czym jest frerard. a więc nie, ten Gerard nie jest naszym Gerardem. jest po prostu bohaterem, który zrodził się wieki temu w moim umyśle. i chyba go lubię. 
cóż, tekst pozostawia wiele do życzenia, niestety. nie jestem w stanie go do końca ogarnąć, ale chyba mi się podoba. gdybym miała ochotę mordować się z końcówką, pewnie bym to zrobiła, ale że mi się nie chce... trudno. 
dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. co prawda z weną nadal u mnie krucho, ale to własnie wasze ciepłe słowa motywują mnie do tego, żeby otwierać worda i próbować ruszyć z miejsca. 
wakacje nam się kończą, zbliża się szkoła, co jest równoznaczne z tym, ze będzie mniej czasu na pisanie, na blogowanie, ogólnie na wszystko, co przyjemne. mimo wszystko jednak postaram się ze wszystkich sił utrzymać tego bloga przy życiu i wrzucać coś chociaż raz na miesiąc. 
co do podkładu... cóż, po prostu od wczoraj mam fazę na tą piosenkę i na brzydkiego Stevena <3 może i nie pasuje za bardzo, ale mi z nią dobrze. 
cóż więcej? enjoy, moje drogie <3 
xo! 

10 komentarzy:

  1. ja jestem bardzo zaciekawiona fabułą, którą stworzyłaś i dalszym przebiegiem akcji. Niekiedy bardzo dobrze oderwać się od Frerardów i przeczytać coś 'normalnego'. Taki powiew świeżości to coś dobrego moim zdaniem. I cóż... no czekam na ciąg dalszy :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Maaatkooo... zakochałam się! Średnio co rozumiem z tych wszystkich nazw i określeń, ale... coś tam jednak załamałam. Śmierć Darianny, musiała być dla Adriana olbrzymią tragedią. I to jeszcze w taki sposób. Wyrzuty sumienia. Tęsknota. I ten sen... Tak. Ten sen zaintrygował mnie najbardziej. Zaintrygował i zaskoczył jednocześnie. Był po prostu genialny!
    Zwłaszcza ta przemiana z pięknej gwiazdy... Upadłej gwiazdy, tak? Przemiana w topielicę... w monstrum. Genialne ! ^^

    Mam nadzieję że mi się nie udzieli ;) jestem teraz w 3 liceum i sporo przedmiotow mi odeszło. Niestety... jednocześnie oznacza to więcej pracy do matury. Aleeeeeee mam nadzieję, że mimo wszystko uda mi się pisać regularnie. Już nawet zaczęłam pisać drugi rozdział. I będę przeszczęśliwa jeśli tobie również się to uda.

    Powracając do rozdziału - cud, miód i orzeszki. Widziałam kilka literówek,które jednak mignęły mi przed oczami w przerażającym tempie ponieważ nie mogłam skupić się na niczym innym, jak tylko na czytaniu. A to bardzo dobry znak :D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostałaś nominowana do L.B.A. Po szczegóły zapraszam tutaj

    Nominacja do L.B.A. jest przyznawana przez blogerów początkującym blogom w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Otrzymują ją blogi o mniejszej ilości obserwujących, przez co daje możliwość rozpowszechnienia się.
    Po otrzymaniu nominacji należy odpowiedzieć na 11 pytań, które ułożył jej autor. Następnie układasz 11 pytań, które zadajesz 11 nominowanym przez Ciebie osobom.Nie wolno nominować bloga, który nominował ciebie do L.B.A.!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem bardzo, ale to bardzo zaciekawiona dalszą akcją :D
    Mam nadzieję, że mimo szkoły, będziesz miała czas na dodawanie rozdziałów, bo inaczej normalnie umrę.
    Jako, że nie umiem pisać logicznych komentarzy, to mogę tylko powiedzieć, że opowiadanie zapowiada się świetnie i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak długo czekałam na ten rozdział *w* I wreszcie się doczekałam! xD I nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy tylko zobaczyłam posta na grupie... Ale do rzeczy:
    Twoje opisy są nieziemskie. Uwielbiam je czytać. Idealnie pokazują sytuację, a przy tym wciągają czytelnika... To piękne słownictwo. Wiesz, że ja lubię jak słowa są... No wiesz jakie xD Takie nie potoczne xD
    A co do fabuły... Jest bardzo ciekawa i nadal tajemnicza :D Czekam na następne części <3
    Weny i powodzenia :3
    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  6. Już nie musisz mi przypominać o Nightmare, w końcu przeczytałam. Cieszysz się?
    A teraz na poważnie...żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej, bo to jest genialne. Ten sen był świetny. Nie podoba mi się tylko postać Adriana, nie pytaj dlaczego, bo sama tego nie wiem. Po pojawieniu się Gerarda zamiast przeczytać Adrian, przeczytałam Frank *.* Czy coś ze mną nie tak? xD
    Czekam na drugi rozdział, choć nie obiecuję, że przeczytam od razu. Wiesz, matura -,-
    Weny! ;)
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  7. *random late comment*
    W końcu znalazłam czas aby przeczytać. Od razu stwierdziłam, że Klif Samobójców brzmi masakrycznie kiczowato. No i nadal tak myślę, ale skoro to nie są samobójczy tylko Samobójcy, to od razu nabiera sensu. Także ten, skoro już o sensie mowa, ciekawa jestem kiedy się dowiemy o co tak właściwie chodzi Samobójcom, na czym polega ta sekta etc etc. Szkoda tylko, że w notce do prologu zrobiłaś spoiler i już wiemy, że będzie jakaś para homo :c A byłaby taka ładna niespodzianka...
    Have a wonderful day!
    ~Alex

    OdpowiedzUsuń
  8. Ze sporym opóźnieniem, jednak jestem.
    Zabierałam się za czytanie tego opowiadania już po Twoich ówczesnych tłumaczeniach, o czym jest, i myślę, że bardzo ciekawie to wszystko obmyśliłaś. Historia, jak i jej klimat, są mroczne, tajemnicze, ale czego można się spodziewać po tekście o fabule skupiającej się na ludziach odbierających sobie życie oraz samym akcie samobójczym. Mimo że lubię czytać i czytałam wiele historii zahaczających o podobne wątki, do tej pory nie wpadłam jeszcze na coś takiego jak Life Inside The Nightmare. I jest to miła odmiana, skłaniająca do refleksji, ale także nieco dołująca, jednak wciąż miła.
    Bohaterowie wydają mi się w porządku, choć czekam, aby dowiedzieć się o nich jeszcze więcej. Zresztą nie tylko o nich, ale także systemie, w jakim funkcjonuje całe to miejsce opisane w opowiadaniu. Jak na razie trafiłaś w mój gust, więc mam ochotę na więcej.
    Sen Adriana rzeczywiście był przerażający, od razu widać, że mimo wszystko gryzie go sumienie, nawet jeśli stara sobie wmówić, że nie do niego należała decyzja o śmierci Darianny, ani że nic nie mógł na to porazić, ponieważ podobna śmierć była jej pisana prędzej czy później.
    Nie wiem dokładnie czemu, ale bardzo podobało mi się połączenie tych dwóch słów – samobójcza choroba. Mają w sobie tę tragiczną nutę, która urzeka.
    Tak na koniec, aby może choć trochę pomóc Ci w opanowaniu tekstu, wspomnę o kilku błędach. Nie było ich jakoś astronomicznie dużo, jednak trochę się ich trafiło. Było chyba jedno powtórzenie, jeden błąd językowy, no i sporo interpunkcyjnych, jednak nie wpłynęły one jakoś znacząco na całokształt tekstu. Koniec końców było naprawdę dobrze.
    Cóż, zostało mi tylko zapewnienie Cię, że czekam na kolejną część i mam nadzieję, że chęci do pisania wrócą Ci jak najszybciej.

    xx

    OdpowiedzUsuń
  9. Kaaaaasiuuuu :) świetne, świetne i jeszcze raz świetne *.*

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten świat jest tak samo mroczny jak ten, który czai się gdzieś we mnie. Może dlatego tak mi się podoba? Jest w tej historii jakiś magnetyzm, który wciąga mnie w pobliże klifu tak jak Adriana. Mimo całego tragizmu Samobójców i ich choroby jest w tym coś chorobliwie magicznego choć cała otoczka nie pachnie zbyt ładnie. Szkoda, że Darianna odeszła. I za snem na pewno kryje się coś więcej. Pozostaje czekać.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń

Image and video hosting by TinyPic