Schodził w stronę wioski, zastanawiając się, w jaki sposób wytłumaczy całe zajście ludziom. Nie był nawet do końca świadomy tego, co przed chwilą się stało, ciągle traktował to jako sen, niezwykle realistyczną marę, lecz z każdym krokiem w jego sercu narastała pustka i paniczny strach. Co teraz będzie? Stracili ją, choć nie mieli stu procentowej pewności, czy to właśnie ona miała otworzyć drogę na Ziemię innym Upadłym Gwiazdom. Była niezwykła, to fakt, miała opisane w przepowiedni objawy, umierała każdej nocy, by rankiem zaczynać życie od nowa, potrzebowała nieśmiertelności jak nikt inny, nikt z wcześniejszych Samobójców. Lecz czy aby na pewno dobrze postąpił, pozwalając jej odebrać sobie życie w nadziei, że otrzyma ten niezwykły dar? Wiedział, że odpowiedź zawsze będzie brzmieć twierdząco, więc dlaczego nadal panikował?
Kolejna odpowiedź pojawiła się w jego głowie
samoistnie i zupełnie naturalnie, jakby zawsze tam była, a on po prostu nie
dopuszczał jej do swojej świadomości. To ON ją stracił.
Darianna od początku była dla niego kimś
wyjątkowym, a ich podobieństwo pod względem wyglądu sprawiało, że za każdym
razem, gdy pojawiali się gdzieś razem brano ich za rodzeństwo. Z upływem
miesięcy przyzwyczaił się do myśli, że nie jest już sam, a pracuje w duecie.
Przywiązał się do tej kobiety bardziej, niż można było wywnioskować po jego
słowach i czynach, ale nigdy jej nie wyznał, jak wiele dla niego znaczyła.
Teraz, idąc ciemnym lasem wreszcie
zaczynał rozumieć swój błąd.
Gdy dotarł na skraj zabudowań, świat zaczęła
przykrywać delikatna, różowa poświata poranka. Jedyne, o czym marzył, to sen,
którego ostatnio tak bardzo mu brakowało. Nie fatygował się nawet, by dojść do
swojego pokoju. Od razu wpakował się do łóżka, w którym jeszcze kilka godzin
temu spała Gwiazda. Pościel była przesiąknięta jej unikalnym, egzotycznym
zapachem. Niemalże czując w eterze jej obecność, od razu zasnął.
Stał samotnie na krawędzi urwiska, patrząc,
jak wzburzone morze miota falami, które z głośnym pluskiem rozbijały się o
wystające, ostre kamienie. Silny wiatr rozwiewał jego włosy i przenikał
ubranie, tworząc z lodowatym deszczem zgrany duet. Po jego policzkach kapały
słone zły, choć nie miał pojęcia, dlaczego płacze.
Do świadomości Adriana docierały jasne
sygnały o tym, że znajduje się we śnie. Nie wiedział dlaczego, ale potrafił
dostrzec jakieś różnice między rzeczywistością a wytworami wyobraźni, które go
otaczały.
Nagle usłyszał za sobą szelest. Nie panował
nad odruchami swojego sennego wcielenia, więc mimowolnie odwrócił głowę. Był
zachwycony tym, co ujrzał. Darianna, błyszcząca od gwiezdnego pyłu wyłaniała
się z lasu. Była jeszcze piękniejsza,
niż zapamiętał, jej oczy lśniły, a na delikatnych, malinowych ustach pojawił
się uroczy uśmiech. Była Upadłą Gwiazdą, co do tego nie mógł mieć wątpliwości.
Zyskała nieśmiertelność, a więc miał rację, a wyrzuty sumienia gryzły go
zupełnie niepotrzebnie.
Chciał ruszyć w jej kierunku, jednak jakaś
niewidzialna siła zatrzymała go w miejscu. Mógł tylko patrzeć jak zbliża się do
niego, a z kroku na krok jej obraz rozmazuje się i zmienia. Już po chwili stała
przed nim nie piękna, błyszcząca Gwiazda, a ociekająca wodą topielica z
posklejanymi włosami, pustymi oczami, w których na próżno można było szukać
życia, ranami, z których sączyła się krew, ubrana w brudną, podartą sukienkę.
- To twoja wina! –
zawyło monstrum, które jeszcze chwilę temu było jego przyjaciółką, zupełnie
zmienionym głosem, pod którego wpływem włosy stawały mu dęba. – Pozwoliłeś mi
umrzeć! Zabiłeś mnie! To twoja wina!
Jej pusty wzrok przerażał Adriana. Chciał
się cofnąć, ale coś trzymało go w miejscu. W tym samym czasie topielica wzięła
z ziemi kawałek ostrego kamienia, którym zaczęła ciąć na oślep, raz za razem
trafiając w ciało chłopaka. Z jego ran zaczęła się kapać krew, a on sam zawył z
bólu.
- Jak mogłeś mi na to
pozwolić?! Wmawiałeś mi… wmawiałeś, że jestem kimś wyjątkowym, że się uwolnię i
zyskam coś niezwykłego! – nadal krzyczała. – Wiesz, co jest dalej? – ściszyła
swój głos do szeptu. Nie panując nad swoimi ruchami potrząsnął głową. Nie mógł
wydobyć z siebie żadnego słowa, choć bardzo chciał jej powiedzieć, że nie ma
pojęcia, o czym ona mówi. Z trudem zdołał jęknąć przeciągle z bólu. Rany na
jego ciele zaczęły niemiłosiernie piec, jakby trawione żywym ogniem. – Nic nie
ma. Dla Samobójców nie ma ratunku, nie ma Upadłych Gwiazd, ani
nieśmiertelności. Jest tylko pustka.
- Darianna, ja nic
nie wiedziałem, ja… - wreszcie zdołał cokolwiek wypowiedzieć, ale słowa uwięzły
mu w gardle.
- Bo jesteś tylko
jednostką z bandy głupców, którzy w to wierzą! – na twarzy potwora pojawił się
złośliwy uśmiech, nie mający w sobie nic z wesołości. – A teraz… teraz umieraj.
Mówiąc to, kobieta zepchnęła go z krawędzi
urwiska. Nie mógł się bronić, niczego złapać, ani nawet krzyczeć. Czuł, jak
spada w dół ze świadomością, że zaraz nastąpi koniec. Bał się, jak jeszcze
nigdy w życiu. Chwilę przed tym, zanim uderzył o taflę wody, która wypompowała
resztki tlenu z jego płuc do jego uszu dotarł przerażający śmiech kobiety, a
potem znalazł się w ciemnościach.
Gwałtownym ruchem zerwał się z łóżka,
łapczywie nabierając powietrze. Z każdą chwilą, w której coraz bardziej
utwierdzał się w przekonaniu, że to był tylko koszmar jego serce zaczynało bić
coraz równiej, a oddech się uspakajał. Chłopak odkleił grzywkę od spoconego
czoła, po czym rozejrzał się dookoła. Do pokoju wlewało się delikatne światło
późnego popołudnia, a lekki wiatr poruszał firankami zawieszonymi przy otwartym
oknie. Opadł z powrotem na pościel rozluźniając wszystkie mięśnie i wrócił
myślami do koszmaru. To nie mogła być prawda, Darianna nie nawiedziła go we
śnie, to po prostu…
Tak, zaczynał być coraz bardziej pewien
tego, że przyszła jego kolej. Jego kolej, by przeżyć chorobę trawiącą
wszystkich Samobójców. Był też pewien innych rzeczy. Intensywność koszmarów
będzie się zwiększać, a jemu pozostało tylko kilka miesięcy życia, zanim sam je
sobie odbierze.
~*~
Minęło kilka dni od momentu, w którym Adrian
ujrzał po raz ostatni swoją przyjaciółkę. Nie było mu łatwo, koszmar, który go
nawiedził też w niczym nie pomógł, zdwoił tylko siłę, z jaką uderzały w niego
wyrzuty sumienia. Pocieszał go tylko fakt, że nigdy więcej się nie powtórzył.
Pozwolono mu spać spokojnie, bez żadnych snów. Dzięki temu blondyn wciąż mógł
przed samym sobą udawać, że jeszcze nie nadeszła jego pora, a tamta chwila
słabości była przypadkiem, jego zbyt bujną wyobraźnią podjudzoną samobójstwem
Darianny, jednak w głębi serca wiedział, że im dłużej będzie się oszukiwał, tym
trudniej będzie mu przyjąć prawdę o chorobie do wiadomości, gdy jej skutki
staną się bardziej widoczne. A wiedział, że nastąpi to całkiem niedługo.
Trudno mu było wyjaśnić całe zajście
zgromadzeniu oraz ludziom, dla których Darianna była kimś wyjątkowym. Nie
umieli przyjąć do wiadomości tego, że JUŻ
odeszła. A na co mogli liczyć? Że zostanie z nimi wiecznie? Chyba
jedynie na to, że zniknie w równie dziwnych okolicznościach, co się pojawiła.
Już od ich pierwszego spotkania Adrian wiedział, że jasnowłosa zmierza tylko w
jedną stronę – ku samobójczej śmierci, jak całą rzesza innych, tych, którzy już
odeszli i innych, którzy wciąż czekają w kolejce aż ich czas nadejdzie.
Adrian zawsze się z nich naśmiewał. „Ludzie, mamy schyłek dziewiętnastego wieku,
na co wam te średniowieczne głupoty?” często powtarzał w myślach, a w
niezwykłych przypływach śmiałości zdarzało mu się wykrzyczeć to w twarz
jakiemuś wieśniakowi utwierdzonemu w zabobonach. Było tak do momentu, w którym
uświadomił sobie, dokąd zmierza jego własne życie. Nie przestraszył się, po
prostu to zaakceptował. Udał się na zgromadzenie, by wyjawić starszyźnie i
pozostałym potencjalnym Samobójcom swoje położenie. Przyjęli go z otwartymi
ramionami – robili tak ze wszystkimi od dawien dawna. Od zamierzchłych czasów,
w których to wszystko się zaczęło. Czasami nadal trudno mu było pojąć, w jaki
sposób samobójcza śmierć może być zaszczytem, dręczyły go te myśli do dnia, w
którym spotkał Dariannę. Wtedy wszelkie jego wątpliwości ulotniły się, a on
sam, zaabsorbowany wspaniałą postacią blondynki, uwierzył w to, że może ona
otworzyć drogę wszystkim Upadłym Gwiazdom.
A teraz już jej nie było. Odeszła, by
wypełnić swoją misję, i to właśnie powiedział Starszyźnie, która przyjęła tą
wiadomość z niemałą aprobatą. Tak samo jak większość potencjalnych Samobójców.
Potencjalnych, ponieważ było utrzymywane założenie, że z tej drogi zawsze można
zawrócić. Oczywiście każdy, kto wszedł już w ten świat doskonale wiedział, że
to tylko mydlenie oczu dla niewtajemniczonych. Nie było już powrotu. Klif
czekał, wołając każdego i każdą z nich po kolei.
Jedyną osobą, której trudno było przyjąć do
wiadomości to, że Darianna tak po prostu odeszła był znienawidzony przez
Adriana Potencjalny. Gerard. Dla blondyna był on po prostu kolejną przeszkodą
na drodze, którą musi pokonać, zanim skoczy z klifu. Nie zwracał na
czarnowłosego większej uwagi, nawet, kiedy ten usilnie starał się go
sprowokować. Co w ich relacji było nie tak? Nikt nie umiał odgadnąć. Oni sami
chyba nawet do końca nie wiedzieli, dlaczego pałają ku sobie taką niezdrową
niechęcią. Adrianowi było wszystko jedno, czego nie można było powiedzieć o
drugiej stronie.
-
Kim ty właściwie jesteś? – warknął czarnowłosy, przyciskając niebieskookiego do
kamiennej ściany, gdy byli zmuszeni wyjść razem z podziemi po zebraniu
Starszyzny. – Wydaje ci się, że masz władzę nad życiem i śmiercią?
Blondyn z obojętną miną odepchnął od siebie
natarczywego kolegę, otrzepując pył z kołnierzyka śnieżnobiałej koszuli. Teraz
to on pochwycił wyższego od siebie Gerarda i przycisnął w miejscu, w którym on
sam jeszcze chwilę temu był przytrzymywany.
-
To nie była moja decyzja – syknął jadowicie.
-
Pozwoliłeś jej odejść! – w zielonych oczach czarnowłosego widać było
desperację.
-
To była jej decyzja! Tylko i wyłącznie jej decyzja! – wykrzyczał w twarz
chłopakowi. – Nie nam ją osądzać. Nie powstrzymał byś jej, będąc na moim
miejscu - mówiąc to, zniżył swój głos do szeptu.
Był wściekły. Knight na zbyt wiele sobie
pozwalał! To on został wyznaczony na opiekuna Darianny. Opiekuna, nie zarządcę.
Miałą prawo robić, co zechce. Nieraz blondyn miał wrażenie, że właśnie o to
szło. Gerard zazdrościł mu, że to on dostał możliwość poznania bliżej
Samobójczyni. To zajście utwierdziło go w przekonaniu, że miał rację.
Odepchnął od siebie chłopaka, po czym ruszył
w dalszą drogę przez oświetlony pochodniami korytarz. Nie słyszał za sobą
kroków, co oznaczało tylko jedno - natręt pozostał na swoim miejscu. Adrian nie
bał się o swoje życie. Wiedział, że żaden Samobójca nie mógłby zrobić mu
krzywdy. W końcu to, że był blisko Darianny dało mu niezachwialną pozycję wśród
społeczności. Tym bardziej Gerard nie miał ku temu prawa, nawet mając
sposobność. Był ciekawy jego osoby. I ciekawy jego relacji ze Spadającą
Gwiazdą, bez problemu dało się to odgadnąć.
Wychodząc na światło słoneczne, blondyn
zmrużył jasnoniebieskie oczy. Słońce od jakiegoś czasu niemiłosiernie go
drażniło, zdecydowanie lepiej czuł się w nocy, ale tym razem był zmuszony by
udać się na spotkanie za dnia.
Miał straszną ochotę wrócić do domu, który
jeszcze do niedawna zamieszkiwał wraz z przyjaciółką, ale postanowił nie ulec
pokusie i wybrać się w miejsce, gdzie widział ją po raz ostatni. Nie był tam od
koszmarnej nocy, nie odczuwał takiej potrzeby, ale w tamtej chwili było
inaczej. W pewnym sensie trochę się bał tego, że na miejscu może spotkać
Dariannę w postaci topielicy z jego snu, o którym z resztą nikomu nie
wspomniał, jednak z każdym krokiem uświadamiał sobie, że jego lęk jest
irracjonalny.
To tylko mara senna, oznaka samobójczej
choroby. Powtarzał
sobie w myślach, wspinając się dobrze sobie znaną leśną dróżką na wzgórze
klifu.
Jeszcze kilka dni temu cieszyłby się z
takiej pięknej pogody. Gdyby wszystko było tak, jak dawniej, pewnie teraz
szliby razem z Darianną tą samą drogą, roześmiani, cieszący się swoim
towarzystwem. Pewnie gdyby nie wydarzenia ostatnich dni, wziąłby ją za rękę i
prowadził bezpiecznie, żeby jej sukienka nie zahaczała o wystające korzenie.
Pewnie gdyby żyła, usiedliby razem w tym miejscu, w którym on teraz siedział samotnie i rozmawiali przez wiele
godzin.
Tak,
Adrian po prostu tęsknił. Zdecydowanie i niezaprzeczalnie. Żałował, że zanim
odeszła nie zdobył się na odwagę by powiedzieć jej, jak wiele dla niego znaczy.
Chciał by była znów obok niego. Wiedział, że jest cień nadziei, że jeszcze się
spotkają. Nie było na świecie rzeczy, w którą blondyn pragnąłby wierzyć tak
bardzo, jak w to, że ona tam jest i właśnie wypełnia swoją misję. Zbiera się do
tego, by powrócić w świetlistej postaci i zabrać go ze sobą. A później mogliby
razem wrócić na Ziemię, już jako para nieśmiertelnych.
Chłopak otrząsnął się z letargu, wstając z
trawy i ruszając w stronę urwiska. Ocean tego dnia nie był już tak spokojny,
jak ostatnio. Fale pluskały radośnie, jakby zadowolone z tego, że dostały swoją
ofiarę, w powietrzu unosił się charakterystyczny dla tego miejsca słonawy
zapach. Tak pociągający.
Usłyszał za sobą pospieszne kroki, które
zdecydowanie nie należały do osoby, którą tak pragnął zobaczyć. Obrócił głowę w
stronę lasu, na skraju którego ujrzał Marcela, jednego ze służących w jego
domu, którego Starszyzna często wykorzystywała jak posłańca. Widać, znów
wypełniał powierzone mu przez nich zadanie.
-
Paniczu Lewis! – dźwięki natury przerwał przyjemnie chrapliwy głos mężczyzny.
Adrian przybrał na twarz maskę obojętności,
którą ostatnio bardzo często wykorzystywał w kontakcie z innymi ludźmi i
przypatrywał się, jak nieco zdyszany mężczyzna wysokiej postury w średnim wieku
zmierza ku niemu.
-
Tak? – zapytał, gdy stali już dość blisko siebie.
-
Mam dla pana wiadomość – wydyszał posłaniec. Blondyn skinął głową, by mówił
dalej. – Od Vincenta Marshalla. Chce się z panem spotkać w mieście.
Słowa mężczyzny uderzyły w blondyna niczym
mocny podmuch wiatru. Nie spodziewał się tego. Przecież on i Vincent nie
widzieli się od lat. Wyjechał, odszedł, uciekł… jakkolwiek by tego nie nazwał,
byłoby prawdą. Doskonale znał okoliczności ich rozstania. Ich spotkania od
tamtego dnia już nigdy nie były takie same, jak kiedyś.
-
Coś jeszcze? – zapytał, starając się, by od jego głosu bił chłód. Przychodziło
mu to z wielkim trudem, zważywszy na sympatię, jaką pałał do tego człowieka.
Naprawdę go lubił. Zdarzało się, że potrafił poprawić mu humor nawet w
najgorsze dni. Adrian ogromnie się cieszył, ze to właśnie jego Starszyzna
przydzieliła do jego domu. Przed nikim by się do tego nie przyznał, ale Marcel
dał mu namiastkę posiadania ojca.
-
Kazali mi dopilnować, by dał mu pan odpowiedź – mężczyzna uśmiechnął się
delikatnie.
-
Spotkam się z nim - mruknął po chwili
zastanowienia. – Kiedy?
-
Za dwa dni, w Londynie – mężczyzna przenosił ciężar ciała z nogi na nogę, jakby
mu się spieszyło, by się oddalić.
-
W porządku. Po więcej informacji mam się zgłosić do nich? – zapytał.
-
Zastaniesz je w domu. Ucieszą się.
Po tych słowach mężczyzna ruszył szybkim
krokiem w drogę powrotną do wioski. Blondyn tymczasem znów obrócił się w stronę
oceanu, głowiąc się nad tym, cóż takiego Vincent może od niego chcieć?
ja jestem bardzo zaciekawiona fabułą, którą stworzyłaś i dalszym przebiegiem akcji. Niekiedy bardzo dobrze oderwać się od Frerardów i przeczytać coś 'normalnego'. Taki powiew świeżości to coś dobrego moim zdaniem. I cóż... no czekam na ciąg dalszy :3
OdpowiedzUsuńMaaatkooo... zakochałam się! Średnio co rozumiem z tych wszystkich nazw i określeń, ale... coś tam jednak załamałam. Śmierć Darianny, musiała być dla Adriana olbrzymią tragedią. I to jeszcze w taki sposób. Wyrzuty sumienia. Tęsknota. I ten sen... Tak. Ten sen zaintrygował mnie najbardziej. Zaintrygował i zaskoczył jednocześnie. Był po prostu genialny!
OdpowiedzUsuńZwłaszcza ta przemiana z pięknej gwiazdy... Upadłej gwiazdy, tak? Przemiana w topielicę... w monstrum. Genialne ! ^^
Mam nadzieję że mi się nie udzieli ;) jestem teraz w 3 liceum i sporo przedmiotow mi odeszło. Niestety... jednocześnie oznacza to więcej pracy do matury. Aleeeeeee mam nadzieję, że mimo wszystko uda mi się pisać regularnie. Już nawet zaczęłam pisać drugi rozdział. I będę przeszczęśliwa jeśli tobie również się to uda.
Powracając do rozdziału - cud, miód i orzeszki. Widziałam kilka literówek,które jednak mignęły mi przed oczami w przerażającym tempie ponieważ nie mogłam skupić się na niczym innym, jak tylko na czytaniu. A to bardzo dobry znak :D
Pozdrawiam
Zostałaś nominowana do L.B.A. Po szczegóły zapraszam tutaj
OdpowiedzUsuńNominacja do L.B.A. jest przyznawana przez blogerów początkującym blogom w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Otrzymują ją blogi o mniejszej ilości obserwujących, przez co daje możliwość rozpowszechnienia się.
Po otrzymaniu nominacji należy odpowiedzieć na 11 pytań, które ułożył jej autor. Następnie układasz 11 pytań, które zadajesz 11 nominowanym przez Ciebie osobom.Nie wolno nominować bloga, który nominował ciebie do L.B.A.!!!!
Jestem bardzo, ale to bardzo zaciekawiona dalszą akcją :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że mimo szkoły, będziesz miała czas na dodawanie rozdziałów, bo inaczej normalnie umrę.
Jako, że nie umiem pisać logicznych komentarzy, to mogę tylko powiedzieć, że opowiadanie zapowiada się świetnie i życzę weny :)
Tak długo czekałam na ten rozdział *w* I wreszcie się doczekałam! xD I nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy tylko zobaczyłam posta na grupie... Ale do rzeczy:
OdpowiedzUsuńTwoje opisy są nieziemskie. Uwielbiam je czytać. Idealnie pokazują sytuację, a przy tym wciągają czytelnika... To piękne słownictwo. Wiesz, że ja lubię jak słowa są... No wiesz jakie xD Takie nie potoczne xD
A co do fabuły... Jest bardzo ciekawa i nadal tajemnicza :D Czekam na następne części <3
Weny i powodzenia :3
XoXo
Już nie musisz mi przypominać o Nightmare, w końcu przeczytałam. Cieszysz się?
OdpowiedzUsuńA teraz na poważnie...żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej, bo to jest genialne. Ten sen był świetny. Nie podoba mi się tylko postać Adriana, nie pytaj dlaczego, bo sama tego nie wiem. Po pojawieniu się Gerarda zamiast przeczytać Adrian, przeczytałam Frank *.* Czy coś ze mną nie tak? xD
Czekam na drugi rozdział, choć nie obiecuję, że przeczytam od razu. Wiesz, matura -,-
Weny! ;)
xoxo
*random late comment*
OdpowiedzUsuńW końcu znalazłam czas aby przeczytać. Od razu stwierdziłam, że Klif Samobójców brzmi masakrycznie kiczowato. No i nadal tak myślę, ale skoro to nie są samobójczy tylko Samobójcy, to od razu nabiera sensu. Także ten, skoro już o sensie mowa, ciekawa jestem kiedy się dowiemy o co tak właściwie chodzi Samobójcom, na czym polega ta sekta etc etc. Szkoda tylko, że w notce do prologu zrobiłaś spoiler i już wiemy, że będzie jakaś para homo :c A byłaby taka ładna niespodzianka...
Have a wonderful day!
~Alex
Ze sporym opóźnieniem, jednak jestem.
OdpowiedzUsuńZabierałam się za czytanie tego opowiadania już po Twoich ówczesnych tłumaczeniach, o czym jest, i myślę, że bardzo ciekawie to wszystko obmyśliłaś. Historia, jak i jej klimat, są mroczne, tajemnicze, ale czego można się spodziewać po tekście o fabule skupiającej się na ludziach odbierających sobie życie oraz samym akcie samobójczym. Mimo że lubię czytać i czytałam wiele historii zahaczających o podobne wątki, do tej pory nie wpadłam jeszcze na coś takiego jak Life Inside The Nightmare. I jest to miła odmiana, skłaniająca do refleksji, ale także nieco dołująca, jednak wciąż miła.
Bohaterowie wydają mi się w porządku, choć czekam, aby dowiedzieć się o nich jeszcze więcej. Zresztą nie tylko o nich, ale także systemie, w jakim funkcjonuje całe to miejsce opisane w opowiadaniu. Jak na razie trafiłaś w mój gust, więc mam ochotę na więcej.
Sen Adriana rzeczywiście był przerażający, od razu widać, że mimo wszystko gryzie go sumienie, nawet jeśli stara sobie wmówić, że nie do niego należała decyzja o śmierci Darianny, ani że nic nie mógł na to porazić, ponieważ podobna śmierć była jej pisana prędzej czy później.
Nie wiem dokładnie czemu, ale bardzo podobało mi się połączenie tych dwóch słów – samobójcza choroba. Mają w sobie tę tragiczną nutę, która urzeka.
Tak na koniec, aby może choć trochę pomóc Ci w opanowaniu tekstu, wspomnę o kilku błędach. Nie było ich jakoś astronomicznie dużo, jednak trochę się ich trafiło. Było chyba jedno powtórzenie, jeden błąd językowy, no i sporo interpunkcyjnych, jednak nie wpłynęły one jakoś znacząco na całokształt tekstu. Koniec końców było naprawdę dobrze.
Cóż, zostało mi tylko zapewnienie Cię, że czekam na kolejną część i mam nadzieję, że chęci do pisania wrócą Ci jak najszybciej.
xx
Kaaaaasiuuuu :) świetne, świetne i jeszcze raz świetne *.*
OdpowiedzUsuńTen świat jest tak samo mroczny jak ten, który czai się gdzieś we mnie. Może dlatego tak mi się podoba? Jest w tej historii jakiś magnetyzm, który wciąga mnie w pobliże klifu tak jak Adriana. Mimo całego tragizmu Samobójców i ich choroby jest w tym coś chorobliwie magicznego choć cała otoczka nie pachnie zbyt ładnie. Szkoda, że Darianna odeszła. I za snem na pewno kryje się coś więcej. Pozostaje czekać.
OdpowiedzUsuńxoxo